P'dice Reviewed on MLWZ.pl - Polish
We liked Paul Cusick’s album debut (Focal Point, 2010 - we wrote about it two years ago, direct link here). We were impressed by the songs on that record, moved by the sounds that shaped a cohesive, emotion-filled whole, enriched with beautiful melodies and an intriguing, almost engrossing atmosphere that was really a mix of styles and moods. Without forcing a hard definition, one could simply call this British artist’s work top-level rock - rock which listeners might variously label as “progressive,” “post,” or “emo,” depending on what aspect resonates most. In any case, Cusick operates within the broad territory of prog rock infused with memorable melodies and elegantly crafted structures.
Just like on Focal Point, on his new album Cusick presents himself as a one-man band: he plays nearly all the instruments, composed the music, wrote the lyrics, handled the mixing, and produced the album. His only outside help came from drummers - though rather special ones. He brought in two outstanding, highly respected figures: Marco Minnemann (Steven Wilson Band, The Aristocrats) and Gavin Harrison (Porcupine Tree, King Crimson).
Where does the title come from? P’Dice is short for prejudice. Or, as Cusick himself expands, “The Personal Possession Of A Random Prejudice,” which in looser Polish translation one might render simply as “ordinary, sincere envy.”
Cusick explains: “I think it’s no exaggeration to say that all of us witness prejudice and various forms of envy on a daily basis: racism, religious intolerance, classism, homophobia, jealousy of material wealth, sexism - all those toxic ‘-isms’ that manifest as a refusal to accept normal human behavior. The paradox is that many prejudices stem from where someone was born, which social environment they grew up in, what education they received, or simply whether they’re fat or thin. Some even think they can judge who someone is based on the car they drive, the work they do, or the music they like. It’s sickening.”
On P’Dice, the central character is a man who, looking back, recalls moments from his life - analyzing his thoughts, plans, decisions, and feelings, many of which were unconsciously shaped by prejudice. It’s a difficult theme, but handled here with intelligence, subtlety, and precision. More importantly, it is framed within an elegant, nearly 60-minute album composed of 10 strong tracks.
And who might this record appeal to? Fans of Porcupine Tree should take note - Cusick stays true to the style of his previous album, which, as we remember, openly paid tribute to Steven Wilson’s musical legacy.
The album opens with Everything, a strong rocker full of stylistic variety, an excellent and dynamic beginning. From there we hear the unusual, 70s-flavored God, Paper, Scissors (lyrically one of the strongest tracks, musically a bit weaker), followed by the nearly 12-minute Borderlines (which clearly reveals the influence of Van der Graaf Generator and Porcupine Tree). Next comes Tears, a four-minute ballad with a piercing finale, and then the very Porcupine Tree-like You Know - a track one can fall in love with instantly. And that’s just half the album. In the second half, at least two tracks stand out as top-shelf rock: Feel This Way and Waiting, the latter featuring guest vocals from Sammy Lee, who adds a soulful and moving touch.
P’Dice is truly an album to enjoy - and not only for fans of Porcupine Tree, Van der Graaf Generator, Gentle Giant, Pink Floyd, or Genesis. It’s simply a fine piece of music, offering countless satisfying listening moments.
ORIGINAL POLISH
Podobał się nam płytowy debiut Paula Cusicka (o albumie „Focal Point” 2010 pisaliśmy na naszych łamach dwa lata temu – bezpośredni link tutaj), zachwyciły nas utwory wypełniające tę płytę, poruszyły dźwięki układające się w przyjemną w odbiorze, pełną emocji, całość przepełnioną ładnymi melodiami oraz nasyconą intrygującą, wręcz wciągającą atmosferą, na którą składała się istna mieszkanka stylów i klimatów. Bez niepotrzebnej próby definiowania za wszelką cenę, propozycje tego brytyjskiego artysty nazwać trzeba po prostu rockiem zagranym na najwyższym poziomie. Rockiem poprzedzonym, w zależności od tego, co komu uda się wychwycić w muzyce Cusicka, słówkiem: „progresywny”, „post” czy „emo”. W każdym razie w swojej twórczości muzyk ten porusza się po szeroko rozumianych terytoriach prog rocka przesyconego ciekawymi melodiami układającymi się w nadzwyczaj zgrabne utwory.
Podobnie jak na płycie „Focal Point”, na swoimi nowym krążku Paul Cusick jawi się nam jako jednoosobowy zespół; gra on na wszystkich (prawie) instrumentach, sam skomponował całą muzykę, napisał wszystkie teksty, a także zajął się miksem oraz podjął się produkcji. Do pomocy potrzebował jedynie perkusisty. A właściwie dwóch perkusistów. Sięgnął bowiem po dwie wybitne, cieszące się uznaniem w branży postaci: Marco Minnemanna (Steven Wilson Band, The Aristocrats) oraz Gavina Harrisona (Porcupine Tree, King Crimson).
Skąd tytuł płyty? „P’dice” to skrót od słowa „prejudice” (uprzedzenie). Lub też, jak rozwija to sam autor: „The Personal Possesion Of A Random Prejudice”, co w naszym polskim (skąd my to znamy?), luźnym tłumaczeniu można by określić jako „zwykłą, szczerą zawiść”.
„Myślę, że nie przesadzę mówiąc, że wszyscy jesteśmy na codzień świadkami uprzedzenia i różnych przejawów zawiści: rasizmu, nietolerancji religijnej, klasowości, homofobii, zazdrości o dobra materialne, seksizmu, tych wszystkich chorych „izmów”, które przejawiają się brakiem tolerancji dla normalnych ludzkich zachowań” – tłumaczy Cusick. I trzeba przyznać, że w sporo jest racji w jego słowach: „Paradoksem wydają się różne uprzedzenia wynikające z tego, gdzie ktoś się urodził, w jakiej warstwie społecznej się wychowywał, jakie odebrał wykształcenie czy też po prostu czy jest gruby albo chudy. Niektórzy nawet myślą, że są w stanie ocenić kim ktoś jest po samochodzie, którym jeździ, po pracy, jaką wykonuje lub też po muzyce, której lubi słuchać. To chore”.
Jako bohatera płyty „P’dice” Cusick uczynił człowieka, który z perspektywy czasu wspomina pewne zdarzenia swojego życia, analizuje swoje myśli, plany, decyzje, uczucia, które kształtowały się, często podświadomie, w wyniku zwykłych uprzedzeń. Temat to niełatwy, ale opowiedziany jest tutaj rozumnie, z wyczuciem i, co najważniejsze, celnie. No i przede wszystkim włożony jest on w ramy zgrabnej, blisko 60-minutowej płyty, składającej się z 10 dobrych utworów.
Do kogo artysta adresuje swe muzyczne propozycje? Od razu powiem, że do ekranów komputera (a potem czym prędzej do odtwarzaczy CD) powinni zbliżyć się teraz sympatycy twórczości Porcupine Tree. Paul Cusick pozostaje bowiem na płycie „P’dice” wierny stylistyce znanej ze swojej poprzedniej płyty, a ta, jak pamiętamy, jawnie hołdowała dorobkowi Stevena Wilsona i jego zespołu (zespołów).
Album otwiera utwór o wymownym (także pod względem różnorodności stylu, w którym jest utrzymany) tytule „Everything”. To bardzo dobry rocker, świetny, dynamiczny wstęp do tego, co za chwilę usłyszymy. A słyszymy najpierw niezwykły, pełen pewnych odniesień do muzycznych lat 70. utwór zatytułowany „God, Paper, Scissors” (pod względem literackim to jeden z najmocniejszych punktów całej płyty; muzycznie niestety kształtuje się on w rejonach niższych), potem najdłuższą (blisko 12 minut) kompozycję „Borderlines” (nie mogę oprzeć się wrażeniu, że słyszę tu wyraźne wpływy muzyki VdGG oraz Porcupine Tree), następnie ciekawy, ledwie czterominutowy balladowy, z przeszywającym serce finałem, utwór „Tears” i chwilę potem bardzo jeżozwierzowy „You know” – utwór, w którym można się zakochać od pierwszego razu. Brzmi doprawdy świetnie, a to dopiero połowa albumu. Do końca zostało jeszcze 5 utworów, z których co najmniej dwa – „Feel This Way” i „Waiting” z gościnnym udziałem wokalistki Sammy Lee - to kompozycje z najwyższej rockowej półki.
„P’dice” to rzecz, która naprawdę może się podobać. I to nie tylko fanom grup pokroju Porcupine Tree, Van der Graaf Generator, Gentle Giant, Pink Floyd czy Genesis. To po prostu kawał dobrej muzyki, przy słuchaniu której można spędzić mnóstwo przyjemnych chwil.

